Odległość od domu do szpitala to około 400 km. Baliśmy się jechać, bo nie było wiadomo, czy wystarczy mi tlenu. Mieliśmy tylko dwie butle, a przenośny koncentrator tlenu jeszcze do nas nie dotarł.
Nazywam się Patrycja Pastuszka. Mam 19 lat i w tym roku ukończyłam liceum.
Razem z mamą i bratem mieszkam w małej wsi koło Radomia. Choruję na mukowiscydozę, ale do tej pory choroba miała łagodny przebieg. Funkcjonowałam jak moi rówieśnicy – chciałam zdać maturę, skończyć studia, pracować, założyć rodzinę. Nagle, w kwietniu 2019 roku, mój stan zdrowia gwałtownie się pogorszył. Nie miałam siły wstać z łóżka, nie mogłam jeść, ciągle temperatura i mnóstwo antybiotyków. Wyniki się nie poprawiały, a ja czułam się coraz gorzej. Trafiłam na OIOM. Bez tlenu i respiratora nie mogłabym już żyć.
Po dziesięciu dniach zostałam przetransportowana do Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu. Moje płuca pracowały już tylko w 11%. Szybko rozpoczęły się kwalifikacje do przeszczepu płuc w Zabrzu – po dwóch tygodniach zostałam zakwalifikowana w trybie pilnym. Wróciłam do domu na tlenie, a w nocy oddychał za mnie respirator. To był bardzo ciężki okres w moim życiu. Trudem było mycie, chodzenie, ciągle brakowało mi powietrza. Każdy oddech był dla mnie ogromnym wysiłkiem. Do tego pojawiła się kolejna infekcja i znowu – powrót do szpitala w Poznaniu.
Odległość od domu do szpitala to około 400 km. Baliśmy się jechać, bo nie było wiadomo, czy wystarczy mi tlenu. Mieliśmy tylko dwie butle, a przenośny koncentrator tlenu jeszcze do nas nie dotarł.
W drodze do szpitala, około godziny 18.00, zadzwonił telefon z ŚCCS z Zabrza. Odebrała mama. Była przestraszona, a ja zaczęłam płakać. Pani doktor powiedziała, że być może będą dla mnie płuca, ale jeszcze musimy poczekać do północy. Wiedziałam, że przeszczep to jedyna szansa na życie, ale okropnie się bałam. Niestety płuca nie były dla mnie. Zostałam w szpitalu. Mój stan powoli zaczął się normować.
Był piękny, słoneczny poniedziałek. Niespodzianką były odwiedziny koleżanki, której dawno nie widziałam.
Rozmawiałyśmy długo o tym, co będziemy robić, jak będę zdrowa. Dzień szybko minął i nagle w nocy, około 23.00, mama odebrała telefon z Zabrza. Pani doktor powiedziała, że są dla mnie płuca i musimy być w Zabrzu o 7.00 we wtorek. Bałam się okropnie. Strach czy się wybudzę, czy jeszcze zobaczę mamę i brata. Zostałam przewieziona karetką do Zabrza i tam zaczęły się wszystkie procedury i przygotowywanie do operacji.
Wszystko działo się bardzo szybko. Operacja rozpoczęła się we wtorek i trwała 12 godzin.
Gdy się przebudziłam, nie wiedziałam, co się dzieje. Nic mnie nie bolało, nic nie czułam. Nie mogłam uwierzyć, że nie mam tlenu. Że oddycham sama. Operacja przebiegła bez komplikacji, wszystko się udało, a ja żyję. Codziennie było coraz lepiej. Na trzeci dzień rozpoczęła się rehabilitacja, po tygodniu zrobiłam pierwsze kroki. Po czterech tygodniach zostałam wypisana do domu. Teraz jeżdżę co miesiąc na kontrolę.
Jestem bardzo wdzięczna całemu personelowi: lekarzom, pielęgniarkom, rehabilitantom z ŚCCS w Zabrzu oraz personelowi z oddziału mukowiscydozy Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego UM w Poznaniu.
Dziękuję rodzinie dawcy za dar życia jaki otrzymałam, mamie i bratu za to, że cały czas byli przy mnie i tacie, który na pewno czuwał nade mną z nieba. Teraz moje życie wróciło do normy. Biegam, ćwiczę, jeżdżę na rowerze, w maju mam zamiar zdać maturę i rozpocząć studia. Mogę spełniać swoje marzenia. Wszystkim, którzy czekają na przeszczep, chciałabym powiedzieć, żeby się nie bali, bo czeka na nich nowe, lepsze życie. Nie wybiegam daleko w przyszłość, nauczyłam się cieszyć każdym dniem.