Patrzyłem na żonę, widziałem jak się męczy i stwierdziłem, że oddaję jej nerkę i koniec – opowiada Maciej Łukaszczyk-Capowski - Solidarnie dla transplantacji
Patrzyłem na żonę, widziałem jak się męczy i stwierdziłem, że oddaję jej nerkę i koniec  – opowiada Maciej Łukaszczyk-Capowski

Mieliśmy do tego zupełnie inne podejście niż wszyscy. Jeżeli mój znajomy miałby przeszczep nerki, to bym to przeżywał. Wiem, że to poważna sprawa. A myśmy do tego podeszli na luzie. Z góry założyliśmy, że wszystko się uda. Że ma być OK.

Nazywam się Maciej Łukaszczyk-Capowski i jestem artystą kowalem. Kowalstwem zajmuję się od 22 lat.

Moja żona, Kaśka Jańczy Capowska, jest fotografką i graficzką komputerową. Wyrabia także herbaty, mydła i maści. Oprócz tego dużo pomaga mi w kuźni i robi deski w naszej stolarni. Prowadzimy trochę inny tryb życia niż wszyscy. Bardzo dużo czasu spędzamy poza domem, w plenerze. Mamy też wspólną pasję – off road, czyli terenową jazdę samochodami. Poznaliśmy się w 1983 roku, nasi rodzice pracowali razem. Ale trzy, cztery lata później nasze drogi się rozeszły i nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Zeszliśmy się znowu sześć lat temu. Żona prowadziła wtedy studio tatuażu a ponieważ bardzo je lubię, to się umówiliśmy na kolejny tatuaż. I tak już zostało. W sumie pięć lat jesteśmy razem.

żywy dawca nerki Maciej Łukaszczyk-Capowski z żoną której oddał nerkę

Od kilku lat żona miała niewydolność nerek. W ostatnim czasie zaczęło się to mocno nasilać.

Jeszcze zanim doszło do dializ, zaczęliśmy myśleć o przeszczepie, ale nie ukrywam, wszystko szło strasznie opornie. Jeździliśmy od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala i każdy mówił co innego. Życie na dializach jest męczące dla wszystkich, dla całej rodziny. Czytałem więc milion różnych tekstów w internecie i pewnego dnia wyszukałem – nawet nie wiem dokładnie gdzie – numer do Warszawy. Zadzwoniłem i akurat Ola [dr Aleksandra Tomaszek, koordynatorka transplantacyjna ze Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie] odebrała telefon. Gdyby nie ona, pewnie jeszcze dzisiaj siedzielibyśmy na dializach. Śmialiśmy się, że to nasz Anioł Stróż, który wziął nas pod swoje skrzydła. Zadzwoniłem do niej o 18:00, a o ósmej rano na drugi dzień byliśmy już w Warszawie. Nagle wszystko zaczęło się kręcić bardzo szybko. Zrobiono mi milion badań, czy mogę zostać dawcą dla żony, a na końcu mieliśmy próby krzyżowe.

Telefon nas złapał w momencie, gdy wracaliśmy do domu, byliśmy już w Radomiu. Zadzwoniła pani doktor Lewandowska i powiedziała, że próby krzyżowe wyszły dobrze i będziemy mieli przeszczep. Tak się zdenerwowałem, że na stacji benzynowej wypaliłem pół paczki fajek.

To jednak jest zaskakująca informacja. I dreszcz po plecach.

Ja, z racji swojego zawodu, całe życie pracuję w pyle. Do tego – nie ukrywam – palę, więc mocno się bałem wyników badań. A po tym telefonie zrobiło się tak… trochę ciepło. Fajne uczucie, polecam. Z drugiej strony, mieliśmy do tego zupełnie inne podejście niż wszyscy. Jeżeli mój znajomy miałby przeszczep nerki, to bym to przeżywał. Wiem, że to poważna sprawa. A myśmy do tego podeszli na luzie. Z góry założyliśmy, że wszystko się uda. Że ma być OK. Lekarze, pielęgniarki, Ola – wszyscy dookoła – bardzo nas wspierali. Poza tym wszystko mieliśmy wyłożone czarno na białym. Nie musiałem o nic pytać, martwić się. Po prostu zaufaliśmy tym ludziom w stu procentach. I absolutnie się nie zawiedliśmy – byliśmy obsłużeni jak królowie.

Gdy mnie usypiano, miałem dosłownie moment – co by było, gdybyśmy obydwoje się nie obudzili.

Taka opcja też istnieje, różnie w życiu bywa, a my mamy dwójkę dzieci. Ale stwierdziłem, że wszystko musi być OK. I było OK. Natomiast wcześniej nie miałem ani momentu zawahania. To nie odbyło się na takiej zasadzie, że powiedziałem Kasi: „Słuchaj, może oddam ci nerkę?”. Tu nie było propozycji. Po prostu stwierdziłem fakt: „Oddaję ci nerkę i koniec”. Żona na początku broniła się przed tym, bała się o mnie. Wolała przyjąć nerkę po osobie zmarłej, tylko na to się czeka. Może to być pół roku, a mogą być dwa lata. Patrzyłem, jak się męczy… Wkurzałem się, bo ani nie mogliśmy nigdzie pojechać, ani nic zrobić. Stwierdziłem, że oddaję jej nerkę i koniec. Ja po prostu jestem góral. Uparty. Jedyne co mnie mogło powstrzymać to złe wyniki badań. Nic więcej.

Teraz mamy zupełnie normalne życie.

Zresztą zaczęliśmy żyć normalnie zaraz po przeszczepie, bo już w ósmej dobie wróciliśmy do domu. A niedawno obchodziliśmy drugą rocznicę przeszczepienia. Nie rozumiem ludzi, którzy się zastanawiają nad takimi rzeczami. Trzeba pozytywnie myśleć. My z żoną wychodzimy z założenia, że musi być dobrze. Jeżeli człowiek siedzi i się załamuje, i sobie wmawia, że będzie źle, to będzie źle. A jeżeli człowiek sobie wmawia że będzie dobrze – to musi być dobrze.