Już dwa razy mnie brali i do niczego nie dochodziło... A tu się okazało, że do trzech razy sztuka - opowiada Ewelina Mika - Solidarnie dla transplantacji
Już dwa razy mnie brali i do niczego nie dochodziło… A tu się okazało, że do trzech razy sztuka – opowiada Ewelina Mika

Dla niektórych osób najtrudniejszym momentem w oczekiwaniu na przeszczep może być ten, gdy się usłyszy, że się dostanie cząstkę od zmarłej osoby. Ja też o tym myślałam. Nie było tak, że podeszłam do tego „na luzie”.

Nazywam się Ewelina Mika. Interesuję się zwierzętami i psychologią.

Moją pasją jest grafika komputerowa. Zawsze chcę pomagać innym i walczę do samego końca. To moje motto. Moja historia – w wielkim skrócie – zaczęła się, gdy miałam trzy miesiące. Operacyjne leczenie niedrożności dróg żółciowych (metodą Kasai) to był początek walki. Później przyplątały się kolejne choroby i związane z tym pobyty w szpitalach. Przeszczep był wpisany w moją przyszłość, ale nigdy nie myślałam, że się stanie rzeczywistością i będzie początkiem nowego życia.

Przełomowym momentem był 15 maja 2008 roku

Można powiedzieć, że do tego momentu moja „stara” wątroba dawała sobie radę. Wtedy jednak postępująca w szybkim tempie niewydolność wątroby spowodowała, że znalazłam się na liście oczekujących na cito – byłam brana pod uwagę do przeszczepu w pierwszej kolejności. Przeszczep rodzinny, niestety, nie wchodził w grę. Trzy, cztery miesiące pobytu w szpitalach non stop – w Tomaszowie Lubelskim, Zamościu i finalnie w Warszawie, to była walka każdego dnia o moje przeżycie. Walka mojej rodziny i przyjaciół, bo mi było trochę wszystko jedno, co się dzieje. Wszyscy się dziwili, że daję radę. Że z wodobrzuszem w następstwie niewydolności wątroby chodzę po schodach, walczę i uśmiecham się jak gdyby nigdy nic.

Gdy się choruje od małego, to człowiek po prostu się przyzwyczaja. Myśli, że tak ma być – tak wygląda i ma wyglądać życie.

Mam trzy siostry, które są pielęgniarkami, więc o możliwości leczenia przeszczepieniem wiedziałam od dawna.

Ale wprost ta informacja trafiła do mnie w szpitalu w Zamościu, tuż przed moim wyjazdem na konsultacje do Warszawy, gdy dawano mi już zaledwie tydzień do przeżycia. Choć moja wola walki była wielka, jak u każdej osoby zdarzały się upadki nastroju. Nie trwały one długo, bo wtedy włączały się osoby, które kocham i które nie pozwalały mi się załamać. Siostra z nosem klauna, rozmowy z rodzeństwem, ich wizyty w szpitalu. Ale najważniejsza osoba, dla której żyłam i nie mogłam się poddać, to Mama. Nie mogłam się podać, bo wtedy ona by się poddała.

Muszę wspomnieć, że dopiero za trzecim razem przeszczep doszedł do skutku.

Byłam w szpitalu wtedy codziennie, bo odległość i stan zdrowia nie pozwalałby mi dojechać w szybkim czasie na miejsce. Więc kiedy przyszła pani doktor z wiadomością, że już jest dla mnie ten Wielki Dar, Mamie podniosło się ciśnienie. Szybko poszłam po panią doktor, żeby pomogła Mamie, zanim ja pojadę na salę. Już mnie nie interesowało, że to ja będę za chwilę operowana. W tym momencie zajęłam się Mamą. A co poczułam? Radość, szok, trudno to opisać. Wiem na pewno, że pomyślałam sobie: „Już dwa razy mnie brali i do niczego nie dochodziło, to i tym razem tak będzie”. A tu się okazało, że do trzech razy sztuka. Dla niektórych osób najtrudniejszym momentem w oczekiwaniu na przeszczep może być ten, gdy się usłyszy, że się dostanie cząstkę od zmarłej osoby. Ja też o tym myślałam. Nie było tak, że podeszłam do tego „na luzie”. Dla mnie ta wiadomość była trudna, ale zarazem szczęśliwa, bo wiem, że cząstka dawcy żyje we mnie i spełnia najważniejsze marzenie – pomaga innym.

Ewelina Mika po przeszczepie wątroby działa w Stowarzyszeniu Liver

Przez cały czas wspierała mnie rodzina, przyjaciele i znajomi.

Ale muszę tu także opowiedzieć o pielęgniarkach i lekarzach, rehabilitantkach i salowych, którzy z determinacją walczyli o mnie. To również koledzy i koleżanki z innych sal. Nie pozwalali mi się poddać. Nie mogłam myśleć o załamaniu się, bo każda rozmowa z nimi, nawet kilkuminutowa, dawała mi wiele doświadczenia, dobrego spojrzenia na świat i na to, jak będzie wyglądało moje życie. Dziękuję im za to i proszę nie zmieniajcie się!

Co poczułam po obudzeniu? Po raz pierwszy się tym dzielę.

Śniło mi się, że lecę wśród wód, piasków, kamieni, po czym w bezpiecznej pozycji spadłam na ulicę – i wtedy obudziłam się na łóżku w szpitalu, podłączona pod różne kable. Nic wtedy nie czułam, byłam pod wpływem leków. Gdy zobaczyłam pielęgniarkę, poprosiłam o telefon i zaczęłam obdzwaniać moją rodzinę.

W tej chwili moje nowe życie to kochający mąż i zwierzaki, które nas otaczają.

To również pomoc w Stowarzyszeniu Liver. Jesteśmy oboje wolontariuszami i chcemy pomagać innym, jak tylko się da. Plany na przyszłość to zdrowie, a jeżeli będzie zdrowie – to pomoc innym na różne sposoby. Chcę się dzielić tym, przez co przeszłam i w ten sposób pomagać innym. Skoro mam taką możliwość, to chciałabym przekazać moje motto: nie należy nigdy się poddawać. Jeśli walczymy, to każdego dnia wygrywamy, aż osiągniemy moment, w którym zadzwoni telefon. I nawet jeżeli są gorsze dni, które przecież mogą się zdarzyć, to i tak szkoda jest chwil na smutek.

Chciałabym prosić każdego z Was, czytającego ten tekst, o świadomą decyzję. Jeśli nie sprzeciwiacie się byciu dawcą – porozmawiajcie o tym z Waszą rodziną, niech wiedzą. Wasza decyzja może dać szansę na nowe życie!