przeszczep płuc - Solidarnie dla transplantacji

Jak to, co dobre i to, co niezwykle trudne, przekuć w coś konstruktywnego. Jadwiga Hermanowicz i Marek Biskup opowiadają, w jaki sposób powstały ich kampanie społeczne wspierające transplantologię

Dwie historie związane z przeszczepieniem, dwa odmienne finały. I impuls, by zarówno to, co dobre, jak i to, co niezwykle trudne, przekuć w coś konstruktywnego. Jadwiga Hermanowicz i Marek Biskup opowiadają, w jaki sposób powstały ich kampanie społeczne wspierające transplantologię.

– To jest kompletna pustka w głowie. Życie wywraca się do góry nogami – mówi Jadwiga Hermanowicz, założycielka fundacji „Serce Anielki”. – Bo nagle okazuje się, że człowiek idzie do szpitala i już z niego nie wraca. Zostaje przy chorym dziecku – dodaje. Jej córeczka miała dziesięć miesięcy, gdy zdiagnozowano u niej dwie ciężkie choroby serca.

Gdy stan Anielki udało się ustabilizować, okazało się, że jedyną szansą dla niej jest przeszczepienie serca. – Z jednej strony pojawiła się nadzieja – opowiada Jadwiga Hermanowicz. – Ale z drugiej świadomość, że jeżeli dojdzie do przeszczepienia, to tylko dlatego, że ktoś zginął. A dawcą dla dziecka może być tylko inne dziecko. I to nie jest łatwe. – podsumowuje.

O przeszczepach pediatrycznych mówi się bardzo niewiele – mówi Hermanowicz. – Jest kilka kampanii, które mówią o przeszczepach szpiku. I to wszystko. Więc rodzice, którzy nagle stają przed tym problemem, muszą sami się dokształcać. A tematyka jest na tyle delikatna, że nie każdy potrafi z nimi o tym rozmawiać. No i informacje są strasznie ciężkie, bo im mniejsze dziecko, tym mniejsze ma szanse.

kadr z filmu "Otchłań" / Fundacja Serce Anielki

– W momencie, gdy moja rodzina walczyła o mnie, byłem już nieprzytomny – opowiada Marek Biskup, pomysłodawca kampanii społecznej #powiedzoswojejdecyzji. – Mój przypadek był na tyle trudny, że dwa ośrodki, w Gdańsku i Szczecinie, odmówiły przeprowadzenia przeszczepienia płuc. Wyzwania podjął się jedynie młody zespół doktora Marka Ochmana w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Młody, bo mój przypadek zakończył pierwszy rok ich działalności.

Moja choroba – IPF, czyli nieswoiste idiopatyczne włóknienie płuc – jest nazywana cichym zabójcą. Lekarze pierwszego kontaktu często diagnozują ją jako przewlekłe zapalenia płuc, a włóknienie postępuje i uśmierca mnóstwo osób. Poznaj całą historię Marka Biskupa >>

Podczas oczekiwania na przeszczep moja rodzina zdążyła się zżyć z lekarzami – opowiada Marek Biskup. – I trochę na fali wdzięczności zasugerowali, że gdy tylko wszystko się powiedzie, to na pewno im się zrewanżuję. Od lat zajmuję się badaniami rynku, badaniami społecznymi oraz doradztwem w zakresie budowania strategii i skuteczności komunikacji. Gdy więc się obudziłem, już nie za bardzo mogłem się wykręcić.

Ale mówiąc serio – ekipa z Zabrza jest tak fajna, że przy okazji dyżurów i konsultacji rozmawialiśmy o sytuacji polskiej transplantologii, o tym, co hamuje jej rozwój. Dla mnie samego było to zaskoczeniem, bo jeszcze dwa lata wcześniej o transplantologii szczególnie intensywnie nie myślałem. Nie, że byłem laikiem. Pracowałem przy kampaniach związanych z profilaktyką zdrowia, wiedziałem o transplantacjach serca czy nerek. Ale przeszczep płuc był dla mnie pewnym novum, o tym nie myśli się w pierwszej kolejności.

kampania #powiedzoswojejdecyzji / Twój brak sprzeciwu ratuje życie

– Nie byłam najszczęśliwsza w związku z tym, że muszę zakładać fundację – mówi Jadwiga Hermanowicz. – Początkowo wolałam działać jako osoba fizyczna, ale w wielu miejscach byłam traktowana jako rozhisteryzowana osoba w żałobie, która nie potrafi sobie poradzić ze stratą dziecka. Do tego dochodziły kwestie prawne i organizacyjne.

Trzy miesiące po śmierci Anielki miałam gotową kampanię radiową, ale okazało się, że z pozyskaniem czasu antenowego są problemy. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie będę w stanie przeprowadzić wielu rzeczy, jeśli nie będę miała osobowości prawnej. Tym bardziej, że kwestia transplantologii pediatrycznej jest trudna i bardzo niewygodna, nawet w ramach debaty o transplantologii jako takiej.

Teza, która podczas rozmów pojawiała się najczęściej, to brak zgody rodzin na pobranie narządów – tłumaczy Marek Biskup. – Ale gdy zaczęliśmy analizować dane, okazało się, że z postawami społeczeństwa wobec transplantacji wcale nie jest źle. Brak zgody rodzin stanowi co roku ok. 10-11 procent wszystkich przypadków, a zatem aż 90 procent nie zgłasza sprzeciwu! Czyli nastawienie społeczeństwa jest bardzo pozytywne.

Natomiast z badań cały czas wynikało, że odsetek osób deklarujących, że rozmawiały z bliskimi na ten temat, był niski – wynosił ok. 17 procent. Czyli w tym obszarze jest sporo do zrobienia. Warto, by każdy odwrócił się do bliskiej osoby i powiedział: „Słuchaj, gdybym umarł, nie zmarnujcie moich narządów”.

Z rozmów z koordynatorami donacyjnymi wynikało, że jeżeli taka rozmowa kiedykolwiek miała miejsce, nawet kilka lat wcześniej, to ludzie w traumatycznej sytuacji, jaką jest śmierć bliskiej osoby, taką wymianę zdań sobie przypominali. Na przykład rodzina się zastanawia, jaka była wola zmarłego, gdy raptem ktoś rzuca: „A pamiętacie, jak tato oglądał w telewizji program o przeszczepach i powiedział, że on też by tak chciał?” Takie rzeczy się pamięta. Śmierć jest na tyle trudnym tematem, że gdy ktoś się do niej odnosi, to zapada w pamięć.

Jeśli jacyś rodzice są długo w szpitalach z dziećmi, szukamy dla nich psychologów-wolontariuszy – mówi Jadwiga Hermanowicz. – Utrzymujemy stałe kontakty z dziećmi po transplantacji, więc jesteśmy trochę „telefonem pierwszego kontaktu”: gdy trzeba się czegoś dowiedzieć albo gdzieś zapukać.

Bardzo często jesteśmy osobami, do których dzwonią kobiety, które decydują się na urodzenie dziecka z wadami letalnymi. Często jesteśmy pierwszymi osobami, do których zwracają się rodzice, którzy chcieliby oddać narządy swoich zmarłych dzieci do przeszczepu. Nie myślałam, że tak będzie. Nigdy nie przypuszczałam, że „zawodowo” będę się zajmowała tematami życia i śmierci. Szczególnie śmierci bardzo bolesnej, bo wbrew naturze.

Całe życie byłam osobą mało asertywną – dodaje Jadwiga Hermanowicz. – Nie wiedziałam, czego chcę. Ale miałam jedną zaletę: ogromny dystans do siebie. Myślę, że to pomogło mi zmierzyć się z tym wszystkim. I właśnie to sprawiło, że gdy przysiadałam, by odpocząć, to przysiadałam a nie upadałam.

Gdy powstał scenariusz kampanii do radia, od razu pojawiło się pytanie: kto powinien to czytać? I natychmiast padła odpowiedź: najlepiej sam prof. Religa. Czyli Tomasz Kot, który zagrał profesora w filmie „Bogowie” – opowiada Marek Biskup. – A potem ze spotu radiowego zrobił się telewizyjny.

Kultura wizualna jest obecnie tak dominująca, że potrzebowaliśmy przekaz czysto werbalny wesprzeć obrazem. Pomysł był prosty: skoro namówiliśmy Tomasza Kota i nawiązujemy do filmu „Bogowie”, warto wesprzeć się materiałem wizualnym z właśnie tego filmu. Właściciele praw, Watchout Studio, chętnie udostępnili nam 30 sekund materiału zdjęciowego. I tak, oprócz spotu radiowego, powstał spot internetowy, z czasem także emitowany na nośnikach outdoorowych i w TV.

To cud, że przy naszych ograniczonych możliwościach finansowych film w ogóle powstał. I nigdy by się to nie udało, gdyby nie reżyser, Tomasz Chrapusta, który po prostu nas spytał, czy może „pogrzebać przy projekcie”. No jasne, to ty się na tym znasz! –Jadwiga Hermanowicz opowiada o kulisach produkcji kampanii „Otchłań”.

Tomasz Chrapusta rzeczywiście wziął wszystko w swoje ręce. Powstał – całkowicie pro bono – klip, do którego scenografię stworzył zespół odpowiedzialny za dekoracje do „Obywatela Jonesa” Agnieszki Holland. Zdjęcia kręcono w Łodzi, bo tam znajduje się jedyny w Polsce basen z ruchomym dnem. – Nawet kołdrę kilkadziesiąt razy wrzucano do wody, żeby odpowiednio tonęła – opowiada Jadwiga Hermanowicz. – Do tej pory nie było ani w Polsce, ani w Europie kampanii na ten temat. I to tak mocnej i niestandardowej. Gdy przed oficjalną premierą pokazywaliśmy gotowy materiał naszym znajomym, pojawiało się pytanie: czy to nie jest za mocne? Ale to właśnie jest to, co my przeżyliśmy. To, co czują inni rodzice, gdy tracą dziecko. Przeczytaj więcej o kampanii na stronie Fundacji Serce Anielki >>

Podczas kręcenia filmu "Otchłań" / Fundacja Serce Anielki

– Kampania #powiedzoswojejdecyzji nie zdezaktualizuje się – mówi Marek Biskup. – Spokojnie można ją ponownie wyemitować za rok, nawet na zasadzie przypomnienia. Natomiast nasze działania oparte na badaniach, z lekarzami, studentami medycyny trwają non stop. Teraz mam odczyt dla uczniów liceum, jestem zapraszany na konferencje. Zmienianie postaw społecznych to ciężki kawałek chleba. Z tego, co widać, raczej przekonaliśmy przekonanych. Udało się zmienić postawy może u dwóch procent społeczeństwa. Ale dwa procent w Polsce to zawsze jest 600 tysięcy ludzi.

– Szukamy sponsora do wydania książki o transplantologii pediatrycznej: dla rodzin ale też pracowników służby zdrowia i psychologów – mówi Jadwiga Hermanowicz. – Mam nadzieję, że uda się to w przyszłym roku, zarówno w formie papierowej, jak i audiobooka.

– Nasz kolejny pomysł do zrealizowania dotyczy tradycyjnego świadectwa woli. – mówi Marek Biskup. – Ono funkcjonuje w formie papierowej, można je sobie wydrukować i nosić w portfelu. Tyle że coraz mniej ludzi nosi portfele. Ale jest coś takiego, jak zakładka zdrowotna w telefonie komórkowym. Warto popracować z producentami oprogramowania czy operatorami sieci komórkowych, aby tego typu informacja [świadectwo woli darowania narządów, tkanek i komórek do przeszczepienia] była „zaszyta” w telefonie, który każdy z nas nosi przy sobie. Żeby nawet przy zablokowanym ekranie rodzina czy ratownicy mieli do tego dostęp.

Mam marzenie – mówi Jadwiga Hermanowicz. – by nawiązać współpracę z firmą, która podjęłaby się realizacji przesiewowych badań echa serca u małych dzieci. Żeby po całej Polsce jeździł wielki TIR, w którym można by było przeprowadzić to badanie bezpłatnie. By w ten sposób oszczędzić jak największej liczbie rodziców tego, z czym my musieliśmy się zmierzyć. W Polsce osieroceni rodzice są zostawieni sami sobie, nie mają pomocy psychologicznej.

A prywatne marzenie? Od dwóch lat nie miałam czasu przeczytać normalnej książki, moje lektury to same fachowe pozycje. Jestem bardzo zmęczona. Marzy mi się wyłączenie telefonu na tydzień i wyjechanie do jakiejś głuszy, gdzie mogłabym się wyspać, zapalić ogień w kominku i czytać książki. Zwykłe książki.

Wcześniej musiałam myśleć o każdym oddechu. W każdej sytuacji. Teraz nie czuję, że oddycham! – opowiada Katarzyna Szymczyk

Nie miałam siły na nic, ale jednocześnie nie poddawałam się i codziennie ćwiczyłam z rehabilitantami. To sprawiło, że do operacji w ogóle doszło – w ostatniej chwili nie zostałam uznana za zbyt słabą. Nigdy nie wiadomo, jak długo będziemy czekać na przeszczep.

Nazywam się Katarzyna Szymczyk i mam 25 lat. Interesuję się sztuką, uwielbiam testować różne media plastyczne.

Tworzę kolorowe mydełka glicerynowe, robię także kartki i albumy, zajmuję się scrapbookingiem.

Działam w fundacji Aniwel, której celem jest poprawa dobrostanu zwierząt domowych, edukacja i popularyzowanie wiedzy na ich temat.

Choruję na mukowiscydozę, rok temu przeszłam przeszczepienie płuc.

Moje własne płuca były bardzo zniszczone przez chorobę. Przez kilka lat byłam na stałe podłączona do koncentratora, który dostarczał mi tlen w coraz większych ilościach.

Gdy organizm przestał pozbywać się dwutlenku węgla, nadmiernie wytwarzanego przez stałą tlenoterapię, zaczęłam korzystać z respiratora. Częste pobyty w szpitalu i antybiotykoterapie sprawiły, że bakterie w moich płucach uodporniły się na wszystkie antybiotyki. Doszło do momentu, gdy miałam bardzo wysoki poziom stanu zapalnego nawet w momentach, gdy czułam się lepiej i byłam w domu.

Nie miałam siły na nic, ale jednocześnie nie poddawałam się i codziennie ćwiczyłam z rehabilitantami. To sprawiło, że do operacji w ogóle doszło – w ostatniej chwili nie zostałam uznana za zbyt słabą. Nigdy nie wiadomo, jak długo będziemy czekać na przeszczep. Ja czekałam dwa lata od wpisania na Listę, a kwalifikację zaczęłam jeszcze półtora roku wcześniej.

Gdybym po kwalifikacji odpuściła i stwierdziła, że teraz już tylko operacja i będzie OK, nie doczekałabym tego momentu. Dzięki temu, że się nie poddawałam, już pierwszego dnia po przeszczepieniu na oddziale transplantacyjnym weszłam po schodach półtora piętra. Dzięki temu i dzięki niesamowitym lekarzom, na jakich trafiłam – żyję.

Skąd wiedziałam o przeszczepach? Już w Instytucie Matki i Dziecka, gdy miałam 11 lat, usłyszałam o tym.

Niektórzy moi znajomi musieli się kwalifikować jako dzieci. To były dopiero początki takich operacji w Polsce… Lekarze zawsze zapewniali mnie i moich rodziców, że lekko przechodzę chorobę i wątpliwe, bym kiedykolwiek potrzebowała przeszczepu. Jak bardzo się mylili… Wraz z przejściem pod opiekę poradni dla dorosłych, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Od 18 roku życia to już był tylko coraz szybszy spadek wydolności płuc i całego organizmu.

W końcu mój lekarz prowadzący, dr Wojciech Skorupa, wspomniał o przeszczepie.

To zwariowany człowiek, dał mi pięć minut na decyzję, ale przecież wiedziałam od wielu lat, jak to się kończy. Zgodziłam się.

Moja dokumentacja medyczna została wysłana do Szczecina, do dr Marii Piotrowskiej i prof. Bartosza Kubisy. Zaprosili mnie na badania, by oswoić z nadchodzącym nieuniknionym. Na szczęście wtedy jeszcze przeszczepu nie potrzebowałam.

Nie byłam też na to gotowa. Czułam się całkiem nieźle, przenośny koncentrator towarzyszył mi wszędzie, ale nie był szczególnie uciążliwy. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że przeszczepienie będzie konieczne, ale zostawiałam furtkę. Furtkę na życie, w razie gdyby coś poszło nie tak.

Potem się okazało, że zostałam wpisana na Listę w idealnym momencie. Cudem doczekałam tych płuc, ale nie żałuję, że operacja nie odbyła się wcześniej. Nigdy nie wiadomo, jak długo podarowane płuca będą współpracować. Mam nadzieję, że jak najdłużej.

W szpitalach spędziłam mnóstwo czasu. Bywało gorzej i lepiej.

Znam swój organizm i jego reakcje na tyle, że często dyskutowaliśmy z lekarzem prowadzącym na temat podejmowania kolejnych kroków, doboru antybiotyków. To pozwalało mi mieć poczucie choćby cienia władzy nad chorobą, sytuacją, samą sobą.

Najbardziej budującym doświadczeniem było jednak spotkanie z rehabilitantką, Magdą Biernacką, już po przeszczepieniu. Wtedy żałowałam, że do niego doszło. Cały czas miałam w głowie, że nie powinnam była do tego dopuścić. Czułam, że przez własne lenistwo, zaniedbanie, wszystkie złe cechy, jakie posiadam, doprowadziłam do nieodwracalnego.

Dopiero pani Magda uświadomiła mnie, że to nie moja wina, że nawet malutkie dzieci, które nie wiedzą, czym jest lenistwo, a ich rodzice pilnują wszystkiego, także są kwalifikowane. Przypomniała mi, jak wiele zrobiłam, by doczekać do znalezienia dawcy. Jej słowa pomogły mi najbardziej.

Gdy zadzwonił telefon było słonecznie, dopiero skończyła się majówka.

Właśnie kończyłam rehabilitację z moim fizjoterapeutą, gdy przyszedł tata i powiedział, że dzwonił lekarz i mamy natychmiast przyjechać do Szczecina. Byłam spakowana od dwóch lat. Mój narzeczony, Daniel, zaczął szykować wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, które trzeba było dołożyć do walizki.

Szybko się zebraliśmy i wsiedliśmy w samochód. Co czułam? Byłam bardzo zmęczona ćwiczeniami, ale czułam się bezpiecznie, jechałam z ukochanymi osobami. W głowie miałam tylko myśli, o tym, że trzeba będzie powiadomić wszystkich znajomych, którym obiecałam, że będę ich informować o moim stanie. Na wszelki wypadek podałam mamie dane do mojego konta bankowego.

Po przebudzeniu czułam swędzenie całego ciała. Odstawiono mi leki przeciwalergiczne, więc próbowałam zedrzeć z siebie skórę.

Słyszałam też okropny hałas. To było łóżko przeciwodleżynowe. Prosiłam, żeby wyłączono ten dźwięk. I wtedy poczułam lekkość w klatce piersiowej. Chociaż już nie czułam tego strasznego ciężaru, który wydawał się ją zgniatać, w tamtym momencie poczułam jego brak. Zabrano mi wąsy tlenowe. Nie dość, że nie czułam ciągłego podmuchu powietrza w nosie, to dodatkowo nie czułam, że oddycham!

Wcześniej musiałam myśleć o każdym oddechu. W każdej sytuacji. Jak wstaję, to wydech. Jak staję na stopniu to wdech i gdy podnoszę nogę to wydech. Teraz, czy robiłam wdech czy wydech, tak tego nie czułam.

W głowie miałam hasło, że muszę jak najszybciej zacząć ćwiczyć, żeby dojść do siebie.

Zaczęłam więc robić podstawowe ćwiczenia, zanim przyszli rehabilitanci. Podnoszenie nóg, tułowia, wymachy. Morfina działała świetnie, więc tym bardziej mogłam sobie na to pozwolić.

Pierwszym posiłkiem były pierogi z jabłkami, ponieważ na pytanie, na co mam ochotę, odpowiedziałam, że na jabłko. Mój dawca był chyba wielbicielem jabłek, bo od operacji bardzo je polubiłam. Robiłam na tyle duże postępy, że szybko zostałam przeniesiona na zwykły oddział.

W tej chwili moje życie wygląda bardzo podobnie do życia reszty Polaków, którzy przez koronawirusa unikają kontaktów społecznych.

Różnica polega na tym, że wcześniej siedziałam w domu sama, a teraz całą dobę otaczają mnie bliscy, z czego jestem przeszczęśliwa. Robię mydełka, gotuję, bawię się z psem rodziców narzeczonego, a wieczorami, po powrocie do domu, wychodzę na długie spacery z moim psem, Fafim.

W kwietniu miał być nasz ślub z weselem, ale pandemia wszystko pokrzyżowała. Kolejna data to 18 września. Mam nadzieję, że teraz już wszystko będzie dobrze. W przyszłości chcę na pewno rozbudowywać moją działalność twórczą, ale przede wszystkim skupiam się na czerpaniu z życia tyle, ile się da. W końcu mogę, mam siły.

To, co chcę przekazać innym chorym powiedziałam już wyżej, ale powtórzę. Nie bójcie się kwalifikacji.

Warto być pod opieką ośrodka transplantologicznego już wtedy, gdy przebieg choroby sugeruje, że możecie wymagać przeszczepu. Jeśli podejmiecie działania zbyt późno, może nie być czasu na przeprowadzenie badań kwalifikacyjnych, a jest ich bardzo dużo, lub po prostu możecie nie doczekać znalezienia dawcy.

Lekarze robią, co mogą, ale narządy nie leżą na półkach. Możecie dostać telefon bardzo szybko, a możecie też czekać i czekać. Z odpowiednim podejściem, przygotowaniem i lekarzami doczekacie, i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Wierzę w to.